Kilka tygodni temu wracałam z Lorka ze spaceru przez park, gdzie spotkaliśmy ulubionego boksera, Bruna. Puściliśmy psy luzem (wbrew przepisom

), szalały przez chwilę, a potem nagle cisza. Podeszłam pełna najgorszych przeczuć i zobaczyłam moją wypieszczoną jedynaczkę z wielką BARDZO martwą wiewiórką w pysku. Łapki zwisały po bokach pyska, brrr.... W pierwszej chwili spanikowałam bo wiewiórka mogła być wściekła albo zatruta

, zaczęłam wrzeszczeć 'puść" i biec w jej kierunku. Sucz miała chyba super zabawę bo podpuszczała mnie i śmigała gdy byłam blisko.
Kiedy uświadomiłam sobie, że w ten sposób tylko ją nakręcam, stanęłam i zaczęłam patrzeć w innym kierunku... Po chwili Lorka też stanęła. Wtedy utkwiłam oczy w jej ślepiach i wydałam najlepiej opanowaną komendę, czyli SIAD. Sucz, ku mojemu zdziwieniu ... usiadła. Dodałam ZOSTAŃ i spokojnie, ale zdecydowanie zaczęłam iść w jej kierunku. Kiedy byłam dwa kroki od niej pomyślałam, że pewnie zaraz mi śmignie, więc na wszelki wypadek powtórzyłam "zostań". Wzięłam za obrożę (ona wciąż z wiewiórką, bardzo duma z siebie

) i mówię: "puść". Młoda o dziwo .... puściła!!!
Teraz przynajmniej
na pewno wiem, że szkolenie ma głęboki sens i nie jest tylko sztuką dla sztuki, choć może się czasem tak wydawać!